wtorek, 16 lipca 2013

Ćevapčići, falafel i rachatłukum.

Wróciliśmy z dziesięciodniowej wycieczki po Chorwacji, Bośni i Hercegowinie, z zahaczeniem o Balaton na Węgrzech. Wyjeżdżając planowałam, że po powrocie zamieszczę relację z naszego obżarstwa. Niestety, nie mam specjalnie czego opisywać. Hotel Stella w Neum, gdzie mieliśmy bazę wypadową, praktykuje szwedzki stół z daniami "europejskimi", czyli czujcie się jak w domu. Nie wiem, czemu ci hotelowi restauratorzy uważają, że turyści, wczasowicze chcą jeść tylko to co znają i co jedzą na co dzień u siebie. Spośród proponowanych potraw jedynie musaka była grecka i risotto oraz spaghetti włoskie. Żeby spróbować dań miejscowych, regionalnych, musieliśmy je sobie kupić podczas wycieczek.
Ćevapčići
W Mostarze zjedliśmy Ćevapčići - mielone lub siekane różne rodzaje mięsa odpowiednio przyprawione i uformowane w małe kiełbaski. Po usmażeniu serwowane w kieszonce utworzonej z miękkiego ciasta, którego nie potrafię porównać do niczego, co dotychczas jadłam. Towarzyszyła temu daniu biała cebula pokrojona w dość dużą kostkę. Ogólnie smaczne .
Falafel – smażone kulki lub kotleciki z przyprawionej ciecierzycy, bądź bobu z sezamem. Serwowane z frytkami i sałatką grecką. Całkiem fajne danie wegetariańskie. Do tego miejscowe piwo.
Piwo wszędzie nam smakowało - i w Chorwacji, i w Bośni i Hercegowinie. Jednak najlepsze było piwo, które piliśmy na Węgrzech, choć wcale nie węgierskie, a belgijskie. Było pyszne, wiśniowe.
Belgijskie piwo KRIEK 

Przewodniczka poleciła nam kawę po turecku, parzoną w małym mosiężnym dzbanuszku, gorzką, za to podawaną ze słodkim rachatłukum. Zamówiłam, głównie ze względu na rachatłukum, którego byłam bardzo ciekawa. Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy kelnerka przyniosła mi zamówioną kawę. Wszystko było tak, jak opowiadała przewodniczka, ale... zamiast rachatłukum dostałam dwie kostki cukru (!).
Podczas dalszego zwiedzania, już w Sarajewie, trafiliśmy na arabski sklepik, w którym sprzedawano różne odmiany tego miejscowego przysmaku. Kupiliśmy mieszankę smaków. Tak to wygląda:
Kostki rachatłukum
Cytuję za Wikipedią:
Rachatłukum (tur.-osm. z arab. راحة حلقوم rāḥat ḥulqūm „ukojenie gardła”) – słodki wyrób cukierniczy charakterystyczny dla wielu lokalnych kuchni głównie z obszaru Półwyspu Bałkańskiego i Bliskiego Wschodu. Jest to tradycyjny smakołyk, zwykle o smaku owocowym i konsystencji galaretki, wyrabiany ze skrobi pszennej lub mąki ziemniaczanej oraz cukru. Zamiast cukru pierwotnie używano miodu, a obecnie często stosuje się wiórki kokosowe. Rachatłukum jest podawany w postaci kostek oprószonych cukrem pudrem.
Początki tego deseru sięgają XV wieku, natomiast obecnie najczęściej stosowany przepis pochodzi z XIX wieku. Cukier, mączkę ziemniaczaną i wodę gotuje się wraz z orzechami lub owocami przez 1–2 godziny, aż zgęstnieje. Następnie przelewa się do drewnianych tac posypanych mąką ziemniaczaną i zostawia na 24 do 48 godzin, aż ostygnie i uzyska ciągliwą konsystencję. Następnie kroi w drobną kostkę.
Dość często rachatłukum nadaje się smak i aromat wodą różaną, wanilią lub miętą. Niektóre przepisy dopuszczają poza tym dodawanie do smaku orzechów włoskich, orzechów laskowych, orzeszków ziemnych, pistacji, migdałów itp. W zależności od regionu i pory stosuje się też różnego rodzaju owoce: truskawki, wiśnie, cytryny, pomarańcze.



2 komentarze:

  1. w podróży widzę nieco inne odżywianie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem co masz na myśli. My, podróżując, staramy się zawsze pokosztować miejscowej kuchni. Jest to nieodłączny element zwiedzania, dający szerszą wiedzę o odwiedzanym regionie.
      Dużo by jeszcze pisać na ten temat...

      Usuń